Saturday 28 July 2012

YHA, legs shaving and how to pull a perfect 1/2 shot


So… long time again. I didn’t have an Internet connection so had to depend on coffee shops with WiFi (which wasn't a bad idea at all).
Anyway, I’m back to work. It’s hard to call it a work as I (mostly) watch TV and drink lots of cups of instant coffee (awful). But... I’m catching up with all the mystery dramas ever produced:
6:00pm: Heartbeat (I actually cried when Maggie got a new job and moved out of the village)
7:00pm: Angela Lansbury – the smartest women in the universe (Murder she wrote)
8:00pm: the smartest man in the universe (Poirot)
9:00pm: Lewis – I have a crush on DS Hathaway (not exactly Ed Miliband, but... )
So I have a really, really, really busy schedule.

Well... a little about my short break in Wales. It seems so long ago, but it was lovely. I didn’t do anything I usually do on my breaks. I didn’t have a lie in, didn’t shave my legs, didn’t read in bed with a cup of coffee.... oh no, nothing like that. The first day I actually did almost 10 miles coastal walk in the rain and I enjoyed it!!! (I got lost, but never mind... there was a happy ending after all). The next day was full of surprises:
1.      I painted a cup that I could use in my coffee shop (well... it’s a nice thought)
2.      I swam in the sea and (surprisingly) didn’t worry about my unshaved legs and the fact that I looked like DDR swimmer (only fatter). It was bloody cold!!!!
3.      Most important! I had to admit I was wrong after a discussion about an espresso and a half of it (I won’t go into details, don’t ask...)

Hmmm.... it was a really good day, but (like I said in my previous post) staying in hostels gives the opportunity to meet cool people (because only cool people, like me, stay in hostels!!!) and sometimes (unlike I said in the previous post) it's actually nice to stay in touch.

PS The word “actually” is actually my favourite (this week anyway ;))  

Monday 9 July 2012

Hostels...

I’m not quite sure if this is going to work or not but I will try to write few things in English. Polish is still easier but some of my English speaking friends were interested in my blog. So here it is, just for you....

Today...  just a few thoughts about hostels, those cheap accommodations where people (mostly students) share a room with other people they don’t know. Well, my first hostel stay was in Berlin, few years ago. Of course, it all started with not having money and trying to spend as less as possible, so hostel seemed like the best solution. And it was! I remember it was clean and comfortable and I’ve met lots of people, which was nice. I really had a good stay there, but it was a long time back and I didn’t think much of it until few months ago when hostels became a part of my life.

I remember a conversation, I had not long ago, with a very good friend of mine. I was moaning (that’s what I do the best lately) that I didn’t sleep because one of the lady, who I shared the room with, was snoring all night long. It was absolutely the most terrible snoring sound I’ve ever heard. So after half an hour going on and on about it (how boring!) my friend suggested that maybe next time I could treat myself and book a single room in some nice b&b. After, I started to think more deeply about the whole idea of staying in hostels. Yes, it started because of money and I couldn’t afford anything better, but it’s not the case anymore. I could stay somewhere better, in fact I do at times, but most of the time I choose hostels. Why?
I love people, I love meeting new people and love talking to people. It’s amazing! I’ve met so many individuals from all over the world and each one of them has a story to tell. And this is it, I think. It’s the learning experience I like the most: learning about things to do, that I didn’t have an idea about, learning about new books to read, films to see or places to visit. But most of all – listening (and also talking) about their lives. Most people I've met were so inspiring. I believe that strangers who share the same room just for one or two nights are usually very honest and I’m usually very honest with them. There is no need to pretend or make ourselves look better because, at the end of the day, we’ll probably never see each other again and most definitely we won't keep in touch.      
  

Saturday 7 July 2012

Pulling a perfect shot...

Jestem zmęczona, ale już za tydzień o tej porze będę w Walii. Nie tak dawno spędziłam parę dni w uroczym miasteczku Stow-on-the Wold. Było bardzo spokojnie i ciekawie. Tak czy inaczej, jak zwykle, spałam w hostelu (Youth Hostel Association, oni mają pełno hosteli w Anglii i nie tylko). Poznałam ciekawych ludzi, jak zawsze i ogólnie było wesoło, ale teraz nie o tym będzie. Otóż tam właśnie, gdzieś koło recepcji był plakat ze zdjęciami innych hosteli. Między innymi, zdjęcie małego, białego domku na klifie. Tylko domek i skały i morze. I wtedy postanowiłam, że chcę tam pojechać. I już... zarezerwowałam 3 noce i jadę.. ponad 5 godzin jazdy, ale to drobny szczegół. Takich szczegółów to ja wcześniej nie sprawdzam. Ja sobie wybieram miejsce i jadę. Wszystkie niedogodności rozwiązuję później i najczęściej okraszam to przekleństwami.
No więc, za tydzień będę w Walii, w małym, białym domku.
Dzisiaj będzie trochę o kawie, a dokładnie o espresso. To oczywiście nie to co na obrazku, ale
obrazek mi sie podoba, więc zamieszczam. Obrazek przysłała mi Milena, której niech będą dzięki. Tak czy inaczej, podzielę się z Wami moimi, jakże wzniosłymi przemyśleniami na temat espresso. Po pierwsze nie będę się bawić w definicję i instruktaż jak je zrobić. Ostatecznie to nie jest blog informacyjny. Tak sobie ostatnio (i nie za bardzo ostatnio) myślałam o doskonałej kawie. Na wcześniej wspomnianym kursie, jedna z osób zapytała mnie: co to dla mnie jest dostkonała kawa. No właśnie... nie wiem. Pamiętam, jeszcze za starych, dobrych czasów studenckich wybrałyśmy się z dziewczynami do Singidunum. Jest to niewielka (wtedy niewielka, teraz to nie wiem) palarnia kawy i sklep. Mają też parę stolików gdzie można usiąść i napić się kawy. Pamiętam piłam wtedy czekoladowo - miętową (aromatyzowaną, nie z syropem!). Kawa ta była aromatyzowana w trakcie palenia, więc smaki te nie były bardzo intensywne. Na początku czuć było lekko czekoladowy posmak (ale nie słodki, ostatecznie to ciągle była kawa), a potem, już po przełknięciu, można było wyczuć miętowy posmak (bardzo lekki). Oba te "smaki" idalnie komponowały się ze smakiem kawy. Pamiętam, że było to coś wspaniałego. Piłam tę kawę i myślałam sobie "wow". Wtedy, to była kawa doskonała, coś jak intelektualny orgazm. A teraz.... teraz nie wiem. Ciągle pamiętam tę filiżankę cudownego napoju. Chciałabym kiedyś przyrządzić coś równie dobrego. Myślę jednak, że z kawą to jest tak, że już samo poszukiwanie i próbowanie jest piękne. Różna kawa wymaga innego palenia, innego mielenia, ubicia, innej temperatury itd. Każde espresso będzie inne, w końcu pewnie wyjdzie coś bliskie ideałowi (albo i nie), a dzień później kawa się jeszcze bardziej utleni i zmieni smak. A potem będzie więcej albo mniej deszczu gdzieś tam daleko na plantacji w Brazylii (to przykład) i kawa w ogóle będzie inna, kompletnie inna. To trochę jak teoria chaosu, jeden dzień deszczu więcej w Brazylii (wydaje się, że to nie ma znaczenia) i zupełnie inny smak naszego espresso poł roku później. I zaczynamy nasza drogę od początku. 
I to jest piękne....                                        

Tuesday 3 July 2012

Trochę o wszystkim i o niczym

Witam Was, stali czytelnicy i przypadkowi goście, którzy mam nadzieję zostaną stałymi czytelnikami, witam Was wszytkich na nowej stronie bloga. Mam nadzieję, że będzie łatwiej. Łatwiej dla mnie, jeśli chodzi o pisanie i łatwiej dla Was, jak będziecie chcieli zamieścić komentarz. Zobaczymy...
Co nowego? Długo nie pisałam, bo po pierwsze: byłam raczej zajęta, a po drugie: nie było o czym. Takie jest życie: nudne i monotonne. No, przynajmniej większa jego część.
Ale dość narzekania...
Ostatnio byłam na 2-dniowym kursie pt. "Jak otworzyć kawiarnię". Zaczynam coś robić w tym kierunku, chociaż na razie tylko się szkolę :) No więc...
Kurs był dość daleko od mojego miejsca zamieszkania, więc dodatkowo zwiedziłam nowe miejsce i odwiedziłam starych znajomych, którzy (jak się okazało) niedaleko mieszkają. Spedziłam cztery noce w holetu, którego właścicielką jest Polka. Hotel był super i śniadanie było jeszcze bardziej super, na polską modłę, dużo kiełbasy i sera zamiast smażonego bekonu i owsianki. Pokój był dość mały, ale schludny. Był też telewizor z DVD (co jest luksusem w porównaniu do miejsc gdzie zazwyczaj śpię), więc wieczorami siedziałam (a właściwie) leżałam w łóżku z kubkiem kawy i oglądałam Nędzników (dla niewtajemniczonych: koncerty z 10 i 25 rocznicy, a nie film). I było błogo i cudnie...
Dobra, teraz o kursie. Pierwszego dnia było o kawie. Paliliśmy kawę i parzyliśmy kawę. Robiliśmy bałagan i ogolnie było fajnie. No i najważniejsze (dla mnie, bo dla innych jakby mniej) staraliśmy się zrobić doskonałe espresso. To nie jest takie proste jak się wydaje, ale o tym napiszę osobno. Drugiego dnia było bardziej o kawiarni jako biznesie. Ciekawe, ale nie będę się tutaj w szczegóły zagłębiać. Najważniejsze w tym wszystkim jest jednak to że, tak jak przed kursem bardzo chciałam kawiarenkę otworzyć, tak teraz to już sama nie wiem czego chcę.
Chcę robić kawę, doskonała... tylko że moja wizja kawiarni się nie sprzeda i na siebie nie zarobi. No więc już sama nie wiem..... Na razie idę spać, mam nadzieję że blogger będzie lepszy niż onet!!!

Przeprowadziłam się

Witam w nowym miejscu! Onet był nie do wytrzymania, zobaczymy co będzie tutaj.... Znowu zaczynamy....